Internet to miejsce, w którym trzeba się dobrze sprzedać. Nie ma co ściemniać bo szybko wyjdzie na jaw, że jednak nie jesteśmy tak kreatywni, czy spontaniczni jak się przedstawiamy. Internetowe randki, które z jednej strony nadal uważam za absurdalne, a z drugiej nie mam pomysłu na to, jak w dzisiejszych czasach poznać kogoś w normalny, oldschoolowy sposób, uświadomiły mi, jak sprzedajemy się w sieci.
Jak prezentujemy siebie – pierwsze 5 minut
Sprzedajemy siebie. Każda pierwsza rozmowa internetowa wyglada mniej więcej tak samo. Nie licząc tych, które kończą się po pierwszym „nie” na pytanie, czy ONS lub FWB wchodzi w grę. Te normalne, które zapowiadają się na nieco dłuższe znajomosci są z goła inne, choć w gruncie rzeczy takie same.
Powtarzamy schematy rozmów. Wybieramy swoje najlepsze zdjęcia, dodajemy sobie pewności siebie, więcej kompetencji miękkich, większą wrażliwość, a swoim hobby nazywamy rzeczy, które zrobiliśmy dwa razy w życiu, z czego ten ostatni raz był kilka lat temu.
Mój Big Mac w sieci
Ale nie o randkach dzisiaj.
Dzisiaj o prezentowaniu siebie w sieci. Jest taki mem, że zdjęcia nie oddają prawdziwości i jak masz z tym problem, to spójrz na zdjęcie big maca, a pózniej idź go zamów. Następnie spójrz na swoje profilowe i na swoje odbicie w lustrze. Wszyscy kłamiemy!
Czy aby na pewno? Wiadomo, każdy chce się zaprezentować z jak najlepszej strony. Tak długo jak jest to w miarę naturalne i nieodbiegające od normy to spoko, jeżeli wchodzi przesadne upiekszanie się – już niekoniecznie. Wiadomo ze lepiej czyta się wiadomości w których mówimy, ze odwiedziliśmy siłownie, przeczytaliśmy książkę i nadrobiliśmy serial, a do tego jeszcze zrobiliśmy obiad na jutro, ciasto i domowej roboty nalewkę. Lepsze to niż powiedzieć, ze od tygodnia nie mogę się zmotywować żeby wstawić pralkę, że naczynia w zlewie niepomyte, a śmieci wynoszę tylko po to żeby nie zaczęło śmierdzieć w całym mieszkaniu. Wszyscy tak mamy, ale to coś czym nie chcemy się chwalić. Czy oszukujemy siebie? Trochę na pewno. Czy oszukujemy naszych odbiorców? Może troszkę. Z drugiej strony nikt nie śledzi nas po to, żeby oglądać zdjęcia tych nieumytych garów, worów po oczami, niedojedzonej kanapki i brudnej kuwety. W internecie szukamy ładnych obrazków, czegoś do czego chcemy inspirować. Czegoś co poprawi nam humor po ciężkim dniu.
Depresja na sprzedaż
Coraz więcej influencerów otwarcie mówi o swoich problemach, o depresjach, o tym ze nie radzi sobie z dzieckiem, ze nie ma czasu, motywacji, pieniędzy. Jednocześnie do tego dodaje piękne, stylizowane zdjęcia, idealnie podrasowane w programach graficznych. Czy to nadal jest prawda? Czy może już oszustwo?
Nie można zapominać, że influencerzy, to właśnie te osoby, które mają za sobą wielką społeczność, dość często ślepo podążającą za głosem swojego idola. Może mieć to złe skutki (o których często można przeczytać, jeżeli czas danej osoby się kończy, i są na niej wieszane psy), ale też odnieść bardzo pozytywny efekt. Czy jeżeli przyznamy się, że też jesteśmy ludźmi, też sobie nie radzimy, albo czasami zwyczajnie nam się nie chce, pokazujemy swoją ludzką twarzy, pokazujemy, że jesteśmy tacy sami. Czy jeżeli influencer przyzna się, że pęd go przytłacza i idzie na terapię, a to zachęci chociaż jedną osobę, która czuje, że coś jest nie tak do tego, aby też spróbować rozwiązać swój problem, to możemy mówić o sukcesie.
Autentyczność, a nasz pociąg do piękna
Ludzie krzyczą ze chcą więcej autentyczności w sieci, ale bądźmy szczerzy – ilu z nas zatrzymałoby się na dłużej przy brzydkim zdjęciu czy wpisie „drogi pamiętniczku, ale mam zły dzień”? Porównywalnie mniej od tych, którzy oglądają ładne obrazki i ciekawe wpisy z poradami, czy ciekawymi miejscami. Wystylizowane, przemyślane kadry, z dobrym światłem, ciekawym obiektem, bez przejaskrawionych kolorów, to coś, na co po prostu się dobrze patrzy. Nie wymaga to też wielkiego wysiłku – wystarczy się chwile zastanowić i ustawić telefon pod odpowiednim kątem, a 3/4 pracy mamy za sobą. Otrzymujemy wtedy efekt ładnego zdjęcia, które nadal ma w sobie coś ze spontaniczności (jeżeli nie przesadzimy z retuszem).
Jesteśmy skonstruowani tak, że podobają nam się ładne zdjęcia, ładne opisy, coś co pokazuje nam zakrzywioną rzeczywistość, do której w pędzie dnia codziennego dążymy. Chcemy poczuć się zainspirowani, bo wmawiamy sobie, że u nas też tak będzie. I czasami nawet wychodzi, co jest super!
Piękno w sieci, a lepsze samopoczucie
Chcemy upiększać się w sieci, bo wtedy czujemy się lepiej. Chcemy opowiadać o fajnych rzeczach które robimy, nie o porażkach. Dzielenie się sukcesami, jest dużo przyjemniejsze, poprawia samopoczucie, trochę wywindowuje nasze ego – bo przecież jesteśmy fajni i mamy się czym pochwalić. To jest normalne i jest super. Jeżeli mi nie wierzysz, zastanów się jak się czujesz, jak słyszysz komplement na swoj temat, albo za wykonaną dobrze pracę. Nawet, jeżeli mówimy „e tam, nie ma o czym mówić”, na serduszku robi się nam cieplej.
Pamietajmy tylko by nie nadinterpretowywać rzeczywistości. Będąc sobą jesteśmy najfajniejsi.
Photo by Joshua Ness on Unsplash