Zdałam egzamin na prawo jazdy ładnych parę lat temu, gdzieś tak z siedem dokładnie. Po kilku latach jeżdżenia miałam poczucie, że jestem całkiem dobrym kierowcą, znam przepisy, jeżdżę nie najszybciej, ale za to bezpiecznie. Przyjazd do Indonezji uświadomił mi, że swoje doświadczenie drogowe mogę sobie schować..
Indonezyjczycy prawo jazdy najczęściej kupują. Nikt tutaj o czymś takim jak egzamin nie słyszał. Przepisy to coś, co niby istnieje, ale kto by się przejmował; bezpieczeństwo to kwestia względna, a kultura drogowa to mit. Z drugiej strony nie jeździć się nie da, o czym pisałam tutaj. Dlatego też przedstawiam Wam, co najbardziej wkurza mnie w poruszaniu się po indonezyjskich drogach.
1. Przepisy nie istnieją
Kto ma pierwszeństwo, kiedy można skręcić, czy powinnam kogoś przepuścić, czy nie? To pytanie zadaję sobie do tej pory, kiedy jadę skuterem. Tutaj przepisy drogowe nie istnieją i trzeba jeździć na „czuja”. Ewentualnie robić dokładnie to samo co ten, co jedzie przed Tobą, ale to nie zawsze działa i nie zawsze jest bezpieczne.
2. Uważaj jadę!
Przyzwyczajona jestem do tego, że sygnał klaksonu używany jest, kiedy dzieje się coś niebezpiecznego. Tutaj trąbią wszyscy, na wszystko i z każdego powodu. Indonezyjczycy probowali mi wytłumaczyć, że trąbienie oznacza mniej więcej tyle, co „uważaj jadę”, no ale przecież jesteśmy na drodze, logiczne, że jedziemy.
3. …albo jednak stoję
Z drugiej strony zatrzymanie się na środku nie jest niczym szczególnie dziwnym. Przecież czasami trzeba. Co z tego, że zablokuje się ruch na całą ulicę, że robią to tak gwałtownie, że możesz albo w nich wjechać, albo wypaść przez kierownicę. Nie ważne, ważne że ten przed Tobą musiał się zatrzymać. No po prostu musiał.
4. Muszę być pierwszy
Indonezyjczycy to trochę drogowe buce. Korki są prawie wszędzie (w większych miastach zawsze) więc to, że więcej czasu stoisz niż jedziesz jest standardem. Skuter jest o tyle w korku wygodniejszy, że jeżeli opanujesz sztukę wymijania aut, możesz nawet większość czasu wolno jechać zamiast stać. I wtedy pojawiają się oni: kierowcy samochodów. On stoi, więc Ty jechać nie możesz, bo jeszcze go wyprzedzisz. Zajedzie więc swoim wielkim autem tak, żebyś się poboczem nie zmieścił i broń boże go nie wyminął. Stój i cierpliwie czekaj. I rób jeszcze większy zator.
5. Skręcam zawsze
Nie wiem dokładnie z czego to wynika, ale kierunkowskazy u Indonezyjczyków mrugają zawsze. Nie można na nich polegać, bo to, że kierunkowskaz miga, wcale nie oznacza, że kierowca planuje skręcić. Albo zapomniał wyłączyć, albo się tym nie przejmuje, albo zwyczajnie nie wie, że mu miga, bo kontrolka nie działa.
6. A jak skręcam, to macham
Kierowcy wymyślili również patent na zakomunikowanie innym, że zmieniają kierunek. Dotyczy się to tylko tych, którzy wiozą pasażera i można się nim wysłużyć, jako żywym kierunkowskazem. Mianowicie, kiedy pojazd zamierza skręcić, osoba na tylnim siedzeniu zaczyna machać ręką. Troche jakby coś zamiatała pod skuter, trochę jakby odpędzała kota.
A Twoim zadaniem jest zrozumieć. Bo przecież to lepsze, niż dobrze użyty migacz.
7. Pod prąd też mogę
Na około za daleko? Wystarczy pojechać pod prąd. Przecież to nie jest nic niebezpiecznego. A tym bardziej dziwnego. I to my, kierowcy z prawidłowego kierunku mamy uważać, a nie ci, co w złym kierunku na drodze. No bo przecież tak jest bliżej.
8. Biorę rodzinę i jadę
Typowa familia na skuterze prezentuje się mniej więcej tak: za kierownicą na podnóżku dla kierowcy stoi dziecko (na oko lat 5), za nim ojciec, głowa rodziny, za nim matka przepasana chustą, w chuście niemowlak. Czasami za matką jeszcze jedno dziecko z dyndającymi na wszystkie strony małymi nóżkami. Kask na głowie ma ojciec i matka. Dzieci przecież nie potrzebują.
Szczerze mówiąc: podziwiam. Ja bym się bała tak jechać.
9. A jak nie jadę to idę
Piesi przechodzą wszędzie, zawsze i na przysłowiową pałę. Co mądrzejszy na ruchliwej drodze się zatrzyma i poczeka, aż pędzące samochody i skutery przejadą, ale znowu – ci którym się spieszy mają za nic to, że jedziesz. Przecież się zatrzymasz.
10. I za wszystko płacę
Mafia parkingowa ma się w tym kraju bardzo dobrze. Opłata parkingowa jest zawsze i wszędzie – na sklepowym parkingu, na bocznej drodze, pod uniwerkiem, pod kawiarnią. Nie ważne, czy jest to parking prywatny należący do obiektu, czy wydzielony kawałek pobocza. Jest tam Pan parkingowy, który w najlepszym wypadku, pomoże Ci wycofać skuter i zatrzymać ruch na drodze, żebyś wyjechał, ale najczęściej po prosu stoi wyciąga rękę i głupio się uśmiecha. A jak bardziej wprawiony, to jeszcze na Ciebie nakrzyczy, jak dasz za mało.
Nie żeby opłaty parkingowe były duże (1500-2000 Rp, czyli ok. 30 gr), ale jak masz do załatwienia dużo rzeczy w różnych miejscach i zatrzymujesz się często, może się z tego uzbierać niezła sumka.
MIMO WSZYSTKO
Żeby jednak nie było tak be i fe, to dodam, że życie bez własnego środka transportu w Indonezji nie istnieje. Albo jest przynajmniej bardzo upierdliwe. Nauczyć się jeździć w tych warunkach nie jest wcale tak trudno, a wśród obcokrajowców krąży powiedzenie, że jak „klniesz na nich na drodze, a następnie wymijasz” to jesteś wprawionym kierowcą.
Nauka nie zajmuje długo, skuter kupić lub pożyczyć łatwo. Samochód, jak potrzeba, też się znajdzie. A ruch lewostronny? Wcale nie jest taki skomplikowany.
Czasami zastanawiam się ile „teoretycznie” przepisów drogowych w ciągu ostatniego pół roku złamałam, a na myśl o powrocie i prowadzenia samochodu w kraju przechodzą mnie lekkie ciarki. No bo co powiesz? „Oduczyłam się przepisów, bo w Azji nikt nie wie, że istnieją?”
A jak Wasze przygody drogowe w innych krajach? Dajcie znać!