Na Bali leciałam z przekonaniem, że na pewno będzie cudownie, bo dla większości Indonezja = Bali. Bali jest jak samoistny byt, jak coś na co każdy czeka, jak raj. Każdy o nim marzy, każdy się zachwyca. Jadę z oczekiwaniami, a jednak…
Bali mnie nie zachwyciło. Może wybrałam zły moment, może miałam za duże oczekiwania, ale szczerzę przyznaję, że nie odczułam uroku, o jakim wszyscy mówią, kiedy mówią o Bali.
Pierwszy tydzień jedyne co widziałam to ścianę deszczu. Kilka następnych dni było wysypiskiem śmieci na plaży.
Ze smutkiem stwierdzam, że my – turyści, my – społeczeństwo konsumpcyjne, my wszyscy – zepsuliśmy tę wyspę. Bali odrodziło się po kryzysie w Indonezji i całą swoją chwałę zbiera przez rozwijającą się turystykę. Ta piękna wyspa została zadeptana przez turystów, zasypana śmieciami i zabudowana przez wszystko, co przyciąga zachód do wydawania tutaj pięniędzy.
Odnoszę wrażenie, że tutaj większość rzeczy, na które teraz sfocusowany jest zachód – eko, przyjazne naturze, zero/less waste, tutaj na Bali dla tych samych ludzi przestaje istnieć.
NIE JESTEM INDONEZYJCZYKIEM
Balijczycy mówią o sobie „nie jestem Indonezyjczykiem, jestem Balijczykiem – to różnica”. I rzeczywiście, różnica jest – ci lepiej sytuowani Balijczycy mówią płynnym angielskim (kończą international school), podróżują, mają znajomych z całego świata. Nie wstydzą się z tobą rozmawiać, nie robią ci ukradkowych zdjęć. Ci mniej sytuowani, uczą się sami i od swoich kolegów. Nie ma widocznych różnic klasowych, jeżeli widać siedzącą w pubie grupę. Wszyscy są otwarci i przyjaźni, ale mają też swoje zdanie. Potrafią powiedzieć „nie”, co tutaj – w Indonezji – jest rzadkością. Jeżeli jest grupa międzynarodowa to nikt się nie wywyższa, ani też nie traktuje cię jak bóstwa z powodu twojego koloru skóry. Trzeba przyznać, że jest to wielka ulga po podróży po Javie, gdzie biały człowiek, jest niczym kolejna atrakcja turystyczna.
NIE DLA BOGATYCH PANÓW
Najbardziej popularne miasta pod kątem imprezowania, zwiedzania i turystycznych dupereli to Kuta, Canggu i Denpasar. To tutaj na ulicy słyszysz angielski, wszystko wygląda jak wyciągnięte z zachodniego krajobrazu i każdy widzi białego człowieka, jak chodzący bankomat. Szczerze mówiąc, nie rozumiem dlaczego większość przyjezdnych na Bali nie rusza się poza ten obszar. Trzeba być ostrożnym. Jednocześnie nie można być lekceważącym. Fakt, turystyka kwitnie dzięki turystom, nam, przyjeżdżającym, ale nie trzeba od razu zachowywać się jak „pan i władca, który przyjechał wydawać dużo swoich pięniędzy w kraju 3 świata”. A czasami to tak wygląda. I strasznie psuje opinię o turystach, A sprytni Indonezyjczycy, jak będą chcieli, to i tak cię orżną na forsę.
UWAŻAJ NA BEACH BOY’ÓW
Imprezowe lokalizacje mają jeszcze jeden mankament: beach boy’ów. Chłopcy Ci obierają sobie za cel białe kobiety i pod pretekstem komplementów, zachwytów i generalnego uwielbienia wymagają od nich płacenia za wszystko. Kobiety spragnione takiej dawki adoracji oraz złapane na (podkręcającą efekt) historię o biednym życiu/zmarłym ojcu/wypadku/inne dramatyczne chętnie płacą, czując, że spełniają swoją misję pomocy innym. A przy tym słyszą, że są wyjątkowe.
Gorzej, gdy później, kiedy ochota na płacenie za coraz droższe rzeczy, nie jest już tak duża, jak na początku. Pojawia się bunt, ze strony kobiety, a nasz beach boy z cudownego chłopca, ze skórą muśniętą oceaniczną bryzą i równikowym słońcem , przemienia się w tyrana, który przysłowiowo zrówna z podłogą, albo i niżej. Więc proszę i apeluję Drogie Panie – nie dajcie się, nie wierzcie w te historie. Każda z nas jest wyjątkowa i nie potrzebuje za coś płacić, żeby usłyszeć komplement.
BALI, DAM CI JESZCZE SZANSĘ
Postanowiłam, że się nie poddam, bo jednak coś w tych turystycznych legendach musi być, że każdy o Bali marzy. Postanowiłam dać i sobie i wyspie jeszcze jedną szansę i wybrałam się w kolejną podróż, tym razem po północnej części Bali. Tej bardziej przyjaznej, bardziej balijskiej, bardziej tradycyjnej, mniej skomercjalizowanej przez zachodnie przemysły. Na trasie: Ubud, wodospady, Singaraja, Lovina i wszystko, co po drodze zachwyci oko.
Oczywiście klimat Bali ma to do siebie, że jest nawet bardziej, niż po prostu leniwo i niespiesznie. Nasza wycieczka zaczęła się z 3 dniowym opóźnieniem. Ale nie była to jakaś wielka tragedia.
24 GODZINY W UBUD I JESTEŚ EKO
Ubud jest miejscem, do którego wyruszamy w poszukiwaniu nowego „ja”. Przechodzimy na wegańską dietę, wstrzymujemy używki, zaczynamy używać bambusowych słomek, sztućców i talerzy. Zastanawiamy się, jak ratować świat, a pomiędzy tym wziąć udział w zajęciach yogi.
I w dodatku jak bardzo nie-eko i nie-vegan by się było. Pod koniec dnia w Ubud i tak chcesz takim właśnie być. Oczywiście jest to mocno turystyczne, a kursy yogi dla białego człowieka mogą przyprawiać o zawrót głowy. Kiedy jednak nie mieszka się w tym kraju i nie zna codzienności, jest to bardzo dobre miejsce do wypoczynku. Nawet ze świadomością, że jest to turystyczne i tak chcesz w tym uczestniczyć.
I za własnym przykładem, potwierdzam: wystarczą 24h by chcieć odmienić swoje życie i przestać szukać wymówek. I czujesz się odpowiedzialny za siebie i to co Cię otacza wokół, i chcesz zmienić choć troszeczkę świat. A do tego wszystko wydaje się łatwiejsze do wdrożenia „już teraz”.
PÓŁNOC BALI – KRĘTE DROGI, NIESPODZIEWANE ZMIANY POGODY I HOSTELOWE OBYCZAJE
Na zwiedzanie północy wyspy wyruszyłyśmy z Anią na skuterze. Trasa na 5-7h w zależności od warunków na drodze, przerw na kawę/wodospad/, prędkości i tego, jak pewnym się czujesz kierowcą (bardzo dużo zakrętów '180st.). My naszą północną trasę rozłożyłyśmy na dwa dni.
Pierwszego dnia dojechały do Bedoegoel, gdzie zatrzymałyśmy się w najtańszym hostelu w górach. Temperatura spadła do 16st. w nocy i, muszę przyznać, poza nocowaniem na Bromo, była to moja najzimniejsza noc w Indonezji. Dość zabawną kwestią, jeżeli chodzi o tanie hostele jest fakt, że właściciele nie zmieniają pościeli po każdym przyjezdnym. Będzie niezmieniona tak długo, dopóki nie upomnisz się o czystą. My się upomniałyśmy. Zostałyśmy obdarowane bardzo dziwnym spojrzeniem mówiącym „czemu zawracacie mi głowę”, a następnie Ibu przyniosła świeżą pościel i założyła ją (jak gdyby nigdy nic) na tą brudną.
Noc spędziłyśmy tuląc się do siebie z zimna, a rano wyruszyłyśmy na świątynie Ulun Danu. Mała świątynka na wodzie i rzesze turystów. To chyba kwestia mieszkania tutaj od ponad pół roku, ale turyści bardzo skutecznie zepsuli nasz zachwyt. I mimo, że same byłyśmy jednymi z nich, niektóre z zachowań zirytowały nas na tyle mocno, że świątynie chciałyśmy jak najszybciej opuścić i wyruszyć w dalszą podróż.
LOVINA – ODROBINA LUKSUSU
Po około 3 godzinach od wyruszenia spod Ulun Danu, z godzinną przerwą na przeczekanie ulewy dotarłyśmy do Loviny. Miejscowość nad Morzem Balijskim. Kurort dla tych, którym nie straszne przejechanie na drugi, nieznany koniec Bali. Miałyśmy w planach poleniuchować kilka dni w budżetowych warunkach, ale po przejechaniu miejscowości wzdłuż i wszerz, okazało się to mało opłacalne. Różnica między budżetowym, a niebudżetowym pobytem za nas dwie wynosiła około 100 tys. Rp (30 zł), a warunki zmienne jak góry i doliny. Tak więc nie zastanawiając się, postanowiłyśmy zostać w Lovina Life – połączeniu restauracji i pokojów do wynajęcia i poużywać sobie trochę luksusu (a co! martwić będziemy się poźniej). Dni w Lovinie spędzałyśmy na leniuchowaniu przy prywatnym basenie, zwiedzaniu okolicy i zabiegach upiększających (pierwsze miejsce w Indonezji, w którym znalazłam możliwość zrobienia paznokci hybrydowych). Wieczorami muzyka na żywo i rozmowy wszelakie z mieszkańcami, którzy byli na prawdę mili, a nie tylko dlatego, że jesteś turystą mogącym zostawić u nich pieniądze.
NIE PŁYWAJ ZA DELFINAMI
Lovina słynie z możliwości zobaczenia delfinów. Postanowiłyśmy skusić się na tę atrakcję, żyjąc w przekonaniu, że wypłyniemy na morze i będziemy z daleka obserwować wesoło płynące delfiny. Nic bardziej mylnego.
Wstałyśmy o 5:30, a o 6 już wskakiwałyśmy na łódkę. Kapitan, jeżeli tak można powiedzieć, wypłynął z nami na morze i mieliśmy czekać. W międzyczasie, łódek takich jak nasza, na horyzoncie pojawiło się około trzydziestu więcej. I wtedy się zaczęło. Ktoś dostrzegł delfina, jedna łódka popędziła w jego stronę, a za nią wataha pozostałych. Przez godzinę uczestniczyłyśmy w swoistym pościgu za delfinem, przecierając oczy ze zdumienia „po co?”. Obie doszłyśmy z Anią do wniosku, że byłoby to o wiele piękniejsze przeżycie, gdybyśmy obserwowali delfiny z daleka, nie zakłócając ich trasy. Inni turyści nie podzielali niestety naszego zdania.
Schodząc z łódki byłyśmy zażenowane same sobą, że dałyśmy się tak głupio wrobić. Nauczka na przyszłość.
WYPOŻYCZ SKUTER I W DROGĘ
Mimo turystycznych naciągaczy, czasami przerysowanych widoków i momentów, w których „aż głupio, że jest się turystą” Północne Bali jest warte zobaczenia. Warto pojechać, zmęczyć się drogą, a następnie odpocząć przy muzyce na żywo, która jest po prostu cudowna (bo tutaj wszyscy dobrze śpiewają i grają). Warto dać sobie kilka dni, żeby zwolnić nad morzem, albo żeby spróbować na nowo w Ubud, żeby niespiesznie wypić świeże smoothie z mango i poczytać książkę. Żeby posłuchać historii miejscowych i śmiać się do rozpuku, zostawiając za sobą codzienne sprawy. Przyjdzie na nie czas.
Bali serdecznie polecamy,
ja i moja towarzyszka podróży, Ania