Niedawno Netflix wypuścił serial Bridgertonowie i dzikie tłumy zaczęły oglądać z taką intensywnością, że momentami przegrzewało serwery… A tak serio, to kolejna urocza produkcja Netflixa, którą może i przyjemnie się ogląda przez pierwsze dwa odcinki, a później to już tylko z tak zwanego guilty pleasure i podnoszenia własnego ego na ten wysoki poziom żenady.
Poprawność Netflixa
Nie jest to pierwsza duża produkcja platformy. Były inne. Lepsze, gorsze. To co rzuca się w oczy w ostatnich produkcjach Netflixa to wypychanie poprawności politycznej, rasowej, klasowej i każdej jeszcze innej na pierwszy plan. I ja rozumiem, że jestem uprzywilejowaną europejką, w dodatku hetero, więc jedyne czym powinnam się obecnie przejmować to legalna aborcja, a są grupy które są uprzywilejowane mniej, ale NA BOGA!
Poprawność wszystkich grup mniejszościowych zachowana w Brigertonach została zachowana przepięknie, ale co z poprawnością historyczną? Czarny książę, obiekt westchnień białych dziewic gotowych do ożenku dla tytułu? W XIX wiecznej Anglii? No chyba nie.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mam problemu z tym, że główny bohater jest ciemnoskórym zadufanym w sobie dupkiem, który (jak zwykle) okazuje się mieć złote serce. Mam problem z tym, że jest on księciem/szlachcicem w Anglii. Chyba zdecydowanie bardziej pasowałby mi, gdyby zmyślili jakieś Państwo i wzorowali je na Anglii, albo nie wiem, może Nowa Szkocja? Ale dlaczego Londyn do cholery?
Słodkie historie małżeńskie
Pomijając głupotę głównej bohaterki i jej poszanowanie zasadom i skrają niewiedzę, jak życie wygląda, a także dla przeciwwagi – księcia Hastings, który o życiu wie wszystko i ciut więcej, ich miłosne przeboje i perypetie są całkiem urocze. Oczywiście, są odcinki nudniejsze i te bardziej żywiołowe. Pierwszy moim zdaniem cudownie wciąga w historię, drugi i trzeci są natomiast tak rozlazłe, że aż strach. Dodatkowo te recenzje „zgwałciła męża w serialu”. Czekałyśmy z moją przyjaciółką na tą wielką scenę gwałtu! Jak to tak, kobieta? Mężczyznę? W XIX-wiecznej Anglii? No skandal! Scena, hmm jak scena. Może jestem znieczulona na tego typu rzeczy, ale co się dziwić biednej 17-latce, której świat wmówił,, że aby być spełniona musi mieć dziecko, a najlepiej piętnastkę, ale wszyscy zapomnieli powiedzieć jak ten stan rzeczy osiągnąć? Chociaż wiadomo, że przy całej poprawności tego świata, tak – ta scena faktycznie jest gwałtem. Bo on nie wyraził na to zgody. A bardziej – nie powstrzymał się od seksu z żoną.
Ich perypetie, ciągłe „tak i nie”, „kocham cię i nienawidzę” to piękny serial dla nastolatek, nieco starszych i wszystkich tych, którzy potrzebują czegoś co można obejrzeć do obiadu i zbytnio nie wytężać mózgu. Bridgertonowie to idealna do tego pozycja.
Muzyka, która ratuje serial
To za co musze pochwalić to soundtrack. To jak pięknie przerobione są hitowe popowe kawałki na smyczkowe etiudy, to muzyczna poezja. Przyjemne nie tylko do słuchania w trakcie trwania serialu – gdzie niewątpliwie nadaje odpowiedniego klimatu całej oprawie, ale również w pozostałych momentach dnia. Mi na przykład świetnie się przy tym pracuje, choć utworów jest tylko 6.
Na koniec przewrotnie Was spytam: kiedy wpadliście na to kim jest Lady Whistledown? Ja w 4 odcinku zaczęłam mieć podejrzenia. W 5 byłam pewna.
Zdjęcie: Netflix