W Azji można znaleźć wiele ofert dotyczących interakcji ze słoniem: jazda na słoniu, karmienie słonia, kąpiel ze słoniem, słonie cyrkowe i inne. Część z tych rozrywek jest wysoce niehumanitarna, część jest akceptowalna. Ja zdecydowałam się odwiedzić jedno z kambodżańskich sanktuarium dla słoni, gdzie mogłam je nakarmić i pomóc w kąpieli, a pieniądze przeze mnie wpłacone posłużą na wynajem hektarów dżungli, aby te cudowne stworzenia mogły żyć w bezpiecznych warunkach.
Słoń – rozrywka dla mas
Kiedyś delfiny, wielbłądy, później tulące pandy i akrobatyczne tygrysy. Teraz na tapecie są słonie. Potępiam jeżdżenie na nich, bo nie wydają się zbytnio szczęśliwe kiedy tak się dzieje; zwłaszcza, że najczęściej dzieje się to nie gdzieś w lesie – naturalnym środowisku – ale na drodze. Takie „rozrywkowe” słonie widziałam przed Angkor, pomiędzy trąbiącymi skuterami, pędzącymi tuk tukami i zgrają chińskich turystów, otaczających je z każdej strony żeby zrobić fotkę. W dodatku z drewnianym stelażem na grzbiecie, czterema osobami w środku i siedzącym na głowie „kierowcą” z batem. No nie. To nie jest fajne.
Sanktuarium dla słoni na niby
Wiele z powstających sanktuariów jest tylko pod turystów. Właściciele tych miejsc wypożyczają słonie od lokalnych mieszkańców pod postacią całodobowej opieki i zapewnienia jak najbardziej zbliżonych do naturalnych warunków. W praktyce słonie są wypożyczane na przyjazd wycieczki, a następnie odstawiane do właściciela i nikt się nie przejmuje, czy słoń jest dobrze traktowany.
Sanktuarium dla słoni na serio
Te prawdziwe sanktuaria wykupują w miarę możliwości słonie od właścicieli. Koszt słonia w Azji to około 30 tys. dolarów; dodatkowo miejsca te dzierżawią dżunglę, w której wykupione słonie mieszkają. Zapewniają słoniom dodatkowe pożywienie i opiekę weterynaryjną. Czasami zamiast kupować słonie – wynajmują je, bo nawet to zapewnia im lepsze warunki niż u właściciela, gdzie wykorzystywany jest przy transporcie, wynajmowany pod jazdy turystyczne, albo pozbawiony fragmentów ciała (zęby, kości, skóra) – niektóre lokalne plemiona nadal wierzą, że fragmenty ciała słonia mają magiczną, uzdrowicielską moc przy raku, śmierci czy opętaniu.
Chcę wierzyć, że wybrałam dobrze
Kiedy odwiedziliśmy sanktuarium dla słoni miałam poczucie, że wybraliśmy je dobrze. Gdzieś w głowie mam nadal, że nie mogę być do końca pewna, bo nie sprawdzę ich po zmierzchu, ale podobno internet nie kłamie, a opinie o Mundulkiri Project były w większości przychylne.
Nie była to tania wycieczka, ale mam poczucie, że pieniądze, które wydałam zostaną dobrze zainwestowane i pomogą słoniom.
Ile kosztuje pomoc słoniom?
50$ za dzienny trekking z karmieniem i kąpielą to dość dużo jak na azjatyckie warunki. Z drugiej strony do wykupienia słonia potrzeba 6 tysięcy takich jak ja. Nie licząc innych wydatków. W tej cenie mamy trekking po dżungli (u mnie w bardzo błotnistych warunkach), karmienie słoni, lunch typowej kuchni khmerskiej i popołudniową pomoc przy kąpieli. Słonie bowiem narzucają na siebie glinę, która zasycha po całym upalnym dniu na ich ciele i jak ujął to przewodnik „swędzi”. I mimo początkowej pomocy, później przeszkadza przy odpędzaniu insektów.
Co na to wszystko słonie?
Słonie widzą banany, są oswojone z ludźmi i wiedzą, że dostaną od zachwyconych turystów solidną porcję jedzenia. Kiedy mają dość, zwyczajnie odwracają się zadkiem w stronę obiektywów i odchodzą. Czasami też pokazują swoje „groźniejsze” spojrzenie i wtedy grupa wie, że czas na selfie się skończył.
Nadal istnieją bezmyślni turyści
Pomijając tych, którzy na słoniach jeżdżą dla niesamowitych wakacyjnych wrażeń, są też tacy, którzy odwiedzając sanktuarium pod przykrywką „liczy się dla mnie ich dobro”, mają totalnie gdzieś jak zwierzęta się czują.
Kiedy byliśmy na jednym z punktów karmienia, jedna z podgrup za wszelką cenę chciała przytulić słoniową trąbę. Pomimo ostrzeżeń pracownika sanktuarium, że już koniec i idziemy dalej, a słoń teraz odpoczywa, uparcie do niego podbiegali i łapali za trąbę. Miałam dziwne poczucie, że w oczach słonia widzę rezygnację i irytację(?). „Jesteśmy tu dla zwierząt”, ale jednak selfie wygrało..
Wrażenia z kambodżańskiego sanktuarium
Pomijając tych wspomnianych wyżej, czułam się naprawdę dobrze w otoczeniu tych dostojnych zwierząt. Starałam się nie przesadzać z bliskością, karmić je obficie i traktować z respektem. Bądź co bądź, to wielkie, silne zwierzęta. Zabawną sytuacją było dla mnie gdy jeden ze słoni stał na ścieżce i nie przepuszczał żadnej z osób, tak długo, kiedy nie dostał banana. Kiedy natomiast banan został podany pod trąbę, a słoń chwytał go z gracją, robił krok do tyłu, przysuwał swój podłużny nos do siebie i pozwalał przejść dalej. I tak po kolei z każdym z nas. Cwane bestie!
Apeluję!
Decydując się na atrakcje związane ze zwierzętami, podejdźmy do tego z rozwagą. Sprawdźmy czy miejsce, do którego jedziemy, pomaga naprawdę, czy na niby. Czy zwierzęta są traktowane w humanitarny sposób. Żeby mieć ładne zdjęcie zwierzęcia z bliska, wcale nie trzeba go wiązać, albo na nim siadać. Można podejść i nakarmić. Albo po prostu podejść. Przed podjęciem decyzji zastanówmy się, jak sami byśmy się czuli, gdyby kilkanaście osób robiło nam to, co my mamy w planach zrobić.
Decyzję pozostawiam każdemu z Was, do podjęcia w zgodzie z własnym sumieniem.
Ja zdecydowałam, że wolę mieć pamiątkowe zdjęcie z szczęśliwym słoniem, nakarmionym i przytulonym, jeżeli mi pozwoli, zamiast takiego, na którym widać łańcuchy.
Nasze szczęśliwe słonie:
Co sądzicie o takich miejscach? Czy warto brać udział w takich przedsięwzięciach? A co sądzicie o jeżdżeniu na słoniu?