Ostatnie zestawienie książkowe przygotowałam w sierpniu. Od tego czasu trochę przeczytałam, choć muszę przyznać, że zdecydowanie mniej, niż miałam w planach.
W tym wpisie tylko cztery pozycje. Nie chcę mówić, że to wina zmiany adresu, czy nowej pracy, bo wiadomo, że kto chce znajdzie czas, a kto nie chce znajdzie wymówki. Okres jesienno- zimowy w pełni, więc moja lista proporcjonalnie znowu się wydłuża. Mam nadzieję, że teraz będę mogła Wam rekomendować książki częściej i w większej ilości.
Fannie Flagg „Smażone zielone pomidory”
Autorka, którą poznałam przy okazji „Całe miasto o tym mówi”, napisała powieść prostą, przyjemną w czytaniu, momentami nudną, ale niosącą wielką mądrość życiową. Nie będę mówić, że tak, jak w „Całym mieście”, bo to książka wydana 29 lat później niż „Smażone pomidory”. Nie mniej, autorka zachowuje styl: jest miasteczko, mieszkańcy są ze sobą blisko i można powiedzieć, że zmagają się ze swoimi codziennymi problemami. Czasami wyjątkowo prozaicznymi, czasami dość abstrakcyjnymi, jak na czasy powieści. Jest przekrojówka społeczeństwa na przestrzeni dziesięcioleci, podział na rasy, klasy i orientacje seksualne. A wszystko to opowiadane przez uroczą starszą panią w domu spokojnej starości oraz samozwańczą reporterkę gazety z lat 30.
Jeżeli zastanowić by się bardziej, to książka ma uniwersalny przekaz: dbajcie o siebie i swoich bliskich, podążajcie za marzeniami, bądźcie wierni swoim zasadom. Pokazuje, jak ważne są więzi, których można by stwierdzić, w dzisiejszych czasach mocno brakuje.
„Jak to jest mieć osiemdziesiąt sześć lat pani Threadgoode? – Evelyn się roześmiała.
– Nie czuję się wcale inaczej. Jak już mówiłam, to spada na człowieka w jednej chwili. Jednego dnia jesteś młoda, a już następnego zaczyna ci zwisać biust i podbródek i musisz włożyć gumowy pas. Nie wiesz jednak, że jesteś stara. Oczywiście widzę to, kiedy patrzę w lustro.. i czasami śmiertelnie mnie to przeraża. Moja szyja wygląda jak stara krepina, mam zmarszczkę na zmarszczce i nic nie mogę na to poradzić”
Jenny Han „Do wszystkich chłopców, których kochałam”
Książka z gatunku lekkich romansów dla nastolatek. Czasami lubię po takie sięgać, bo uważam, że są idealne na leniwe wieczory. Przed książką obejrzałam ekranizację netflixa i przyznam, że porwała mnie bardziej niż książka. Są spostrzeżenia, jakie na nastolatki przystało, czasami zdarzą się złote myśli, które warto zachować w pamięci, ale ogólnie książka jest tą z cyklu: uśmiecham się pod nosem, bo też kiedyś byłam nastolatką. Muszę się też przyznać – uwielbiam te proste życiowe mądrości, które w powieściach dla nastolatków są, a jednak zmieniając podmiot, kontekst pasuje do sytuacji w każdym wieku.
„Kiedy kogoś nie widzisz przez długi czas, z początku starasz się zachować w pamięci wszystko, co chcesz mu powiedzieć. Próbujesz kontrolować to, co pojawia się w głowie. Trochę jednak przypomina to próbę utrzymania piasku w garści: wysypuje się po trochu z dłoni, aż ściskasz jedynie powietrze i pył. Nie da się wszystkiego zachować. Bo kiedy wreszcie się spotykacie, zostają już tylko duże sprawy, zbyt trudno jest mówić o małych. Ale życie składa się z tych małych.”
Madeline Miller „Kirke”
Po serii „Kwiat paproci” ciągnie mnie do fabularyzowanych powieści z mitologią w tle. Nie dość, że powieść jest porywająca, to jeszcze skłania, to odświeżenia sobie całej mitologii (co też uczyniłam).
Postać Kirke, nimfy, bogini o której nie mówi się zbyt dużo, okazuje się wielowymiarowa, przebiegła i opiekuńcza. Skażona goryczą życia, poczuciem gorszości, aby następnie, w czasie swojego długiego i nieśmiertelnego życia, wielokrotnie pokazać, że śmieje się ten, kto się śmieje ostatni. Dostajemy okrutną Kirkę, która, może prozaicznie, jedyne czego tak naprawdę pragnie, to miłości. Mści się, później wraca do bycia dobrą, później znowu się mści. Postać kobiety straconej, przez własną niepewność.
„Patrzyłam na nią stojącą w drzwiach; tyle w niej było energii co w księżycu na jesiennym niebie. Jej szare oczy wpatrywały się bez drgnienia. Mówi się, że kobiety są delikatnymi stworzeniami, jak kwiaty, skorupki jajka, że wystarczy moment nieuwagi, by je zmiażdżyć. Nawet jeśli kiedyś w to wierzyłam, w tym momencie przestałam.”
„Jego skóra, którą czuję pod palcami, jest mi znana jak własna. Wsłuchuję się w jego oddech, ciepły w nocnym powietrzu, i czuję, że nie jestem sama. Jego słowa nie mówią, że nie zaznamy bólu. Że nie zaznamy strachu. Znaczą tylko: jesteśmy tu. Płyniemy z prądem, kroczymy po ziemi, czujemy ją pod stopami. Żyjemy.”
„Chciał wiedzieć jak bardzo jestem w nim zadurzona. Tylko, że ja utraciłam swoją słabość. Nie leżałam za dnia, marząc o nim, nie mówiłam do poduszki jego imienia. Nie był moim mężem, tylko przyjacielem. On był jednym jadowitym wężem, a ja drugim i na takich warunkach dostarczaliśmy sobie nawzajem rozkoszy.”
„Był jak morze, które każdego dnia jest innej barwy, inaczej kształtuje pieniste fale, ale zawsze demonstruje tę samą nieznającą spokoju intensywność ruchu, sięgającą horyzontu.”
Margaret Atwood „Opowieść podręcznej”
Powieść napisana w latach 70., o której od niedawna jest bardzo głośno ze względu na ekranizację serialową, która jest zdecydowanie jedną z mocniejszych pozycji do obejrzenia! Ja serial oglądałam jeszcze w Indonezji, czekając na każdy odcinek, teraz czekam na nowy sezon. Książka opisuję (anty)utopijną rzeczywistość, pokazuje dlaczego tak się dzieje i jakie są skutki życia w Gilead. Ortodoksja, reżim i przedmiotowe traktowanie kobiet. Powieść bardzo aktualna, mimo że wydana po raz pierwszy w latach 80. XXw. Atwood wyprzedziła swoje czasy i idealnie je prognozowała. Książka dalej do myślenia, co może się stać, jeżeli nie zaczniemy myśleć globalnie i o sobie jako całym społeczeństwie. Książka zostawia z refleksją. Zamykasz ją i przez chwilę patrzysz w punkt, a później masz ochotę wstać, wyjść z domu i walczyć o swoje prawa.
„Im trudniej było kochać jakiegoś określonego mężczyznę, tym bardziej wierzyłyśmy w Miłość przez wielkie M, abstrakcyjną i totalną. I czekałyśmy na jej ucieleśnienie.”
„To dziwne, jeśli sobie przypomnieć, jak wtedy myślałyśmy – jakby wszystko było do naszej dyspozycji, jakby nic nie zależało od przypadku, jakby nie było grani, jakbyśmy mogły dowolnie kształtować i przekształcać nieustannie rozszerzające się granice naszego życia.”
„Smutno mi – sposób w jaki rozmawiamy, jest bezgranicznie smutny; przebrzmiała muzyka, zblakłe papierowe kwiaty, stary atłas, echo echa. Bez żadnego uprzedzenia zaczynam płakać.”
„Chciałabym nie mieć wstydu. Chciałabym być bezwstydna. Chciałabym być ignorantką. Wtedy bym nie wiedziała, jak wielką jestem ignorantką.”
Tyle ode mnie z jesiennych wyborów. Następne już się czytają, więc mam nadzieję, że już niedługo przedstawię Wam kolejne ciekawe pozycje.
Ps. W tekście umieściłam linki afilacyjne, co oznacza, że jeżeli zdecydujesz się na zakup przy pomocy mojego linka, ja dostanę % od sprzedaży. Dziękuję!