INDONEZJA

Kup sobie niezależność

5 stycznia 2018

Niezależność kojarzy nam się z czymś wielkim, stanem, którego pożądamy ponad wszystko. Dążymy na różne sposoby do bycia niezależnymi. Nie tylko pod kątem materialnym, ale też emocjonalnym. 

Przyjeżdżając do Indonezji myślałam, że niezależność (w obu wersjach) już mam. Szybko okazało się, że nie do końca. I tak, jeżeli o niezależność emocjonalną się nie boję, bo szybko się jej nauczyłam, tak o tą zwyczajną materialną już trochę ciężej.

Program jest rygorystyczny – pracować nie wolno. Dostajemy stypendium, które może i na codziennie życie starcza, ale na robienie czegoś ekstra już nie do końca. W tym miejscu muszę bardzo podziękować mojemu Tacie, dzięki któremu mogłam spełnić swoje marzenie o dalekiej podróży nie martwiąc się o to, czy będę zmuszona wybierać, miedzy włożeniem czegoś do garnka, a daleką podróżą nad ocean. Dziękuję Tato.

Ale do rzeczy. Jeżeli chcesz być niezależnym w Indonezji musisz zrobić dwie rzeczy:
1) nauczyć się jeździć skuterem
2) zaopatrzyć się we własny skuter.

Niby nic wielkiego ale bardzo ułatwia życie.

Pierwsze dwa tygodnie w Bandung poruszałam się za pomocą skuterotaksówek. Są tanie i przyjemne – zamawiasz aplikacją i (z reguły) w ciągu 5 minut miły Pan na skuterze podjeżdża i wręcza Ci kask. Nie wiem jaki mają przelicznik, ale jest – dla nas Europejczyków – śmiesznie tani. Podróż przez pół miasta to wydatek około 10 tys. rupii (3 zł), niezależnie od czasu, jaki na skuterze spędzisz. A w korkach podróż może się znacznie przeciągnąć. Podczas krótkiej podróży można sobie na taki wydatek pozwolić machając ręką na cenę. Kiedy jednak dobra materialne zaczynasz przeliczać w rupiach okazuje się, że miesięczne wydatki na skuterotaksówkę to koszt biletu lotniczego (w promocji) na Bali. A to już robi różnicę.

Jest też ciemna strona skuterotaksówek. Czasami nie przyjeżdżają, czasami odwołują przyjazd na minutę przed (a przecież może być tak, że się spieszysz), czasami kierowcy są zwyczajnie niebezpieczni na drodze.

Ja postanowiłam nauczyć się jeździć sama w momencie wypadku na skuterotaksówce, kiedy to mój kierowca wjeżdżając na rondo zderzył się z innym skuterem, a ja w szoku nie poczułam, że mam zmiażdżone kolano. Pan Kierowca miał rozciętą rękę, a człowiek z drugiego skutera uciekł z miejsca wypadku. Oczywiście dookoła nas zebrała się masa lokalnych ludzi, którzy wzajemnie się przekrzykiwali i próbowali pomóc na wszystkie sposoby. Ale koniec końców, poza zamówieniem mi samochodu (powiedziałam, że nie wsiądę więcej na skuter tej nocy), nic wielkiego się nie wydarzyło. Wszyscy odjechali, a firma prowadząca taksówkową aplikacje zwyczajnie olała moją wiadomość o wypadku.

Nauka zajęła mi tydzień. Byłam typowym niedzielnym kierowcą w tabunie skuterów, samochodów, angkotów (minibus, który przepisy drogowe ma za nic) oraz pieszych. Po tygodniu nabrałam pewności i nauczyłam się wymijać samochody w korku (to sztuka, która przyspiesza podróż o conajmniej połowę). Cały czas jednak powtarzam sobie, że nie mogę być zbyt pewna, bo stracę czujność i wtedy coś się stanie.

Przez pierwsze dwa miesiące jeździłam na skuterze Kasi, ponieważ ona była na stażu na Bali. Niedawno wróciła, a ja rozglądam się za własnym środkiem lokomocji.

I dopiero teraz zdałam sobie sprawę jakie uciążliwe jest skutera nie mieć. Już nie można zwyczajnie pójść do garażu i pojechać tam gdzie się akurat chce lub potrzebuje (do sklepu, na kawę, czy chociażby do pralni). Skuterotaksówki nie zabiorą wszystkich twoich tobołków, a to jest najczęściej indonezyjski sposób podróżowania. Wyjazdy trzeba planować z większym wyprzedzeniem, spontaniczność zanika.

Kupno skutera to też nie taka prosta sprawa. Z jednej strony przydałby się sprawny, odpowiednio duży, ale nie za ciężki. Z działającymi hamulcami i bez zardzewiałych fragmentów; koniecznie z odpowiednio niskim przebiegiem. Z drugiej strony świadomość, że będzie się go użytkować przez rok powoduje, że nie chce się wydawać fortuny.

Tak więc ustalmy budżet: 6 milionów (ok. 1500 zł). Jest to taka suma, że można znaleźć skuter, który nie trzeszczy i ma sprawne hamulce, a przy okazji za rok można go sprzedać za 4 miliony. Dzięki temu suma, którą wydamy przez rok na skuter to 2 miliony (koszt 3 miesięcy wynajmu). Tak wiem, dzielny matematyk ze mnie :)

Kiedy już mamy 6 milionów, zaczynają się poszukiwania. Miejsc, w których sprzedają używane skutery, jest w Bandungu całkiem sporo. Jeżeli nie jesteś chodzącym szczęściarzem, nie uda Ci się znaleźć skutera w jeden dzień. Raczej licz tydzień lub dwa. W porze deszczowej nawet i miesiąc. Bo przecież pada tak, że nie będziesz biegać między skuterami, albo sprawdzać ich stanu technicznego, bo szybciej zaleje i Ciebie i ten skuter, niż cokolwiek zdążysz.

Kolejna kwestia to standardowe „nie daj się oszukać”. Najbezpieczniej zabrać ze sobą zaprzyjaźnionego Indonezyjczyka. Oni się na tym znają i na pewno lepiej targują w bahasie. Bo targować się trzeba. Można też grymasić i robić miny – to zapewnia zjazd z ceny o przynajmniej milion.

Trzeba sprawdzać różne źródła. Nie tylko przydrożne stragany ze skuterami, ale także popularne serwisy sprzedażowe. Co prawda najlepsze perełki rozchodzą się jak ciepłe bułki, ale parę dobrych skuterów nadal da się znaleźć. Gorzej umówić się na spotkanie w sprawie stanu technicznego. Indonezyjczycy nigdzie się nie spieszą, zawsze mają czas, a Twoje spotkanie mogą odwlekać tygodniami.

Ostatnia rzecz, o której trzeba pamiętać to wystarczająco długi okres rejestracji pojazdu. Mały świstek papieru, który jest warty 3/4 ceny skutera, ale bez niego nie-indonezyjczykom ani rusz. W Indonezji bowiem pojazd mechaniczny może być zarejestrowany tylko na rodowitego Indonezyjczyka. Nie wiem dokładnie jak to działa i pewnie gdyby się uprzeć, dałoby się zarejestrować skuter na siebie, ale znając tutejszą biurokrację i brzydko mówiąc – postrzeganie białych ludzi jak chodzące bankomaty, byłby to proces długi, bardzo upierdliwy i zdecydowanie bardziej kosztowny niż sam skuter. A że Indonezyjczycy są mistrzami w obchodzeniu skuterowych podatków, nie przeszkadza im, że Twój skuter jest zarejestrowany na nich. W sumie to nawet się cieszą, że mogą pomóc.

Ja obecnie poszukuje skutera drugi tydzień. Przejechałam się już na conajmniej piętnastu, ale ciągle mi czegoś brakuje (zawsze byłam wybredna). Powoli rozważam lekkie obniżenie wymagań, ale daje sobie na to jeszcze tydzień. Bo skuter skuterem, hamulce hamulcami, a dowód rejestracyjny dowodem rejestracyjnym, ale będzie to mój niezależny środek transportu na przynajmniej najbliższy rok (a kto wie, może i dłużej).

A gdy skuter już kupię – ahoj przygodo! Może tylko po bułki do sklepu, a może na gorące źródła położone 3 godziny drogi od Bandung, z pięknymi polami herbaty w tle.

***

Tekst powstał w ramach cyklu „Burza Orientu”  dla portalu Big Paper

You Might Also Like