Od kiedy wróciłam z Indonezji moje najdalsze wycieczki to te, do rodzinnego Sopotu. Straciłam gdzieś poczucie czasu, poczucie wolności które mi towarzyszyło podczas zeszłego roku, poczucie sensu i spełnienia.
Jednak wiosna ma to do siebie, ze otwieramy się na nowe. Próbujemy nowych rzeczy i sami siebie kopiemy pod stołem, żeby się zmobilizować. Bo – powiedzmy sobie szczerze – nowy rok, kiedy jasność trwa 4 godziny, a na twarz pada śnieg z deszczem, nie jest motywujący. Za to wiosna! No moi mili to już zupełnie inna para kaloszy! (Czasami dosłownie.)
Dlatego też i ja postanowiłam sama się kapnąć w tyłek i zmobilizować do działania. Nie powiem, ze inni ludzie się do tego nie przyczynili – bo owszem. Udało się to większości napotkanych w ostatnim półroczu przeze mnie osób, ale ze skutkiem odwrotnym niż zamierzali. Tak tak, ostatnie pół roku to bardzo szybkie przewijanie się ludzi w moim życiu. Nie zostali na dłużej. Nie zgraliśmy się ewidentnie. I mimo ze większość z nich świadomie mniej lub bardziej próbowała pokazać mi ze jestem mało warta, ja przekułam to doświadczenie w masę pozytywnej energii do działania.
Wiosna – czas na nowy plan
Nie byłabym sobą, gdyby zmiany te nie opierały się na podróżowaniu. Nie jestem człowiekiem stworzonym do siedzenia non stop w jednym miejscu. Kiedy kryzys w moim życiu był lekki dostałam propozycje wyjazdu do Stanów. To był pierwszy motywacyjny strzał. Kiedy jednak kurz pierwszej ekscytacji opadł, bo do wyjazdu jeszcze kilka miesięcy, przekonałam się że potrzebuje krótkiego wypadu na doładowanie baterii.
Jako ze plany majówkowe posypały się w moim wypadku po całości, a w perspektywie było przeleżakowanie w łóżku wolnych dni, długo się nie namyślając kupiłam bilety do Londynu. Wracam tam już w czwartek, po 7 latach nieobecności. Mam wielkie nadzieje, i jeszcze większe plany, bo choć pobyt będzie krótki wiem, ze mocno podładuje moje baterie. Odliczam wiec dni do wylotu i zastanawiam się co zobaczyć tym razem. Marzą mi się urokliwe zakątki, boczne uliczki i sklepy vintage, choć wiem, że do turystycznych punktów też trafię. Chcę tam pojechać trochę bez planu, z nadzieją, że miasto przyjmie mnie tak łaskawie jak siedem lat temu i z powodu braku planu powstanie plan idealny. Marzę o tym, by zgubić się w mieście, które zauroczyło mnie po raz pierwszy dwanaście lat temu, i które po raz kolejny pokaże jeszcze nieodkrytą stronę.
Chętnie przyjmę wszystkie Wasze polecajki względem Londynu i Birmingham – tam też planuję podskoczyć, jeżeli starczy mi czasu.