Szkocja, jedno z tych miejsc na świecie, gdzie wszystko jest na odwrót. Samochody jeżdżą po lewej stronie drogi, krany mają dwa kurki z wodą, a na śniadanie je się nie tylko jajka, ale rownież bekon i fasolkę. Niektórzy mogą powiedzieć, że to typowo angielskie, inni, że prawie brytyjskie. To tutaj mężczyźni chodzą w spódnicach, które z dumą nazywają kiltami, to tutaj gra się na dudach, a wieczorami pije whisky.
Szkocja to również widoki. Dzikie, pozostawione w opiece naturze. Widoki, których człowiek nie zepsuł. Jest ogrom natury, są góry, doliny i bezkres wód. W zależności od miejsca może to być rzeka, jezioro, morze lub ocean, wszystko zależy od tego gdzie się skieruje wzrok.
Moja wycieczka do Szkocji nie była wycieczką przez największe miasta, nie było ani Edynburga, ani Glasgow. Były za to wyspy i parki narodowe. Wyspa Skye, Fort William z największym szczytem, nie tylko w Szkocji, ale i całej Wielkiej Brytanii, były dzikie zielone tereny z wodospadami, lasami i zamkniętymi szlakami, a także park narodowy Cairngorms. Nieoczekiwanie był też sam środek kraju, zupełnie niepozorny, oznaczony zaledwie kamieniem, obok polnej drogi, nazywanej często przez miejscowych skrótem, w drodze z wyspy na ląd. Trasa, którą zaplanowaliśmy, pokazywała piękno i ogrom natury. Okraszona milionem zdjęć i filmów, które zapierają dech w piersiach.
Nasza wycieczka trwała 3 dni, plan był dość napięty, co z jednej strony mi odpowiadało, a z drugiej zabijało we mnie poczucie znalezienia lokalnych cudów podczas tak zwanego bez planu – mojej ulubionej formy podróżowania.
Pierwszy dzień był dniem dojazdowym, z atrakcjami po drodze. Zaplanowaliśmy dojechanie do Sligachan, odwiedzając po drodze Loch Ness i szukając Nessi. Zawsze bawiła mnie ta historia. Potwór z jeziora, którego nikt rzekomo nie widział, ale wszyscy w niego wierzą; każdy przyjeżdża tu by odszukać i wraca z niczym. Legenda, która utrzymywała się przez tyle lat.
Mnie też nie udało się dostrzec Nessi w jeziorze, ale to nic, bo widok był wart zatrzymania.
Wyprawa była jazdą samochodem z wychodzeniem do wszystkich tzw. „odbić na trasie”. Przy latarni morskiej Nest Piont roztaczał się najpieknieszy widok na świecie – zdecydownie pocztówkowy. Moja myśl? „Zdobyłam świat”
Nieoczekiwany środek Szkocji + zachodzące słońce. Tutaj nie ma co opowiadać, musicie przeżyć to sami.
Fairy Glen było największym przypadkiem tej podróży. Nie planowaliśmy, ale że zostalo nam pół godziny do wyjazdu w trasę postanowiliśmy odwiedzić. Było to najpiękniejsze zaskoczenie. Dolina jak z Alicji w Krainie Czarów, kamienne kręgi, pagórki jak wyjęte z filmu i do tego góry Skye w tle. Jeżeli jak Alicja miałam znaleźć Wonderland, to właśnie w Fairy Glen.
Ostatniego dnia mieliśmy wdrapywać się na Ben Nevis, ale pogoda, późna pobudka i inne wymówki spowodowały, że jakoś nie dotarliśmy. Aby nie marnować dnia odwiedziliśmy Cairngorm Reindeer Centre. Nie zamieniłabym tego na 10 szczytów.
Miałam okazję nakarmić renifery, przytulić szkraba, który jak na cielaka przystało był małą płochliwą, ale jednak bardzo ciekawską białą kuleczką i obcować z całym stadem najpiękniejszych zwierząt na świecie.
Szkocja jest miejscem niezwykłym. Można powiedzieć, że lekko magicznym i zaczarnowanym. Bardzo dobra do podróżowania od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Nie ma co polecać nie wiadomo jakich punktów. Jak się wjedzie na Skye, nie będzie chciało się wyjechać. A droga „po drodze” będzie miała na tyle urokliwych zakątków, że na pewno przedłuży się o pare godzin.