Jeżeli chcesz zobaczyć orangutany, ale nie wiesz jak się za to zabrać, mam dla Ciebie propozycję odwiedzenia Kalimantanu i plan trzydniowej wycieczki tropem tych przedziwnych zwierząt. Tak, jak nie lubię wycieczek zorganizowanych i w zasadzie do tej pory nigdy z nich nie korzystałam, tak z tej jestem bardzo zadowolona. Jeżeli chcesz zobaczyć orangutany w ich naturalnym środowisku i mieć poczucie bezpieczeństwa, poniżej są wszystkie informacje, w dodatku przetestowane!
LUDZIE DŻUNGLI
Orang to człowiek, ludzie
Hutan to las, dżungla
Słowo orangutan znaczy, ni miej, ni więcej tylko ludzie dżungli (tak twierdzą Indonezyjczycy), lub człowiek leśny (to z kolei tłumaczenie malajskie). Niezależnie, która wersja jest bardziej prawdziwa, można stwierdzić, że jest to wyjątkowo piękna nazwa tych stworzeń, od których, jak twierdzą mądre książki, się wywodzimy.
Orangutany są, niestety, obecnie gatunkiem zagrożonym wyginięciem.
GDZIE TO W OGÓLE JEST?
Orangutany można zobaczyć w na wyspach Borneo i Sumatra; ja byłam na Kalimantanie – część wyspy Borneo, która należy do Indonezji *. Wycieczka organizowana była na rzece parku narodowego Tanjung Puting, a dostać się tam można było godzinnym lotem z Jakarty (de facto każde większe lotnisko w Indonezji, trzeba jednak wcześniej sprawdzić ile razy w tygodniu/dziennie lata tam samolot, bo z tym może być rożnie); port lotniczy Pangkalan Bun, skąd zapewniony był transfer przez organizatora wycieczki. Tutaj uprzedzam – to lotnisko jest mniejsze niż prywatne lotnisko klubu lotniczego w Pruszczu Gdańskim!
PO PRZYJEŹDZIE
Kiedy już wylądujemy, znajdziemy naszego organizatora i odbierzemy bagaże, jedziemy do domu, który jest jednocześnie biurem. Tam dostajemy śniadanie, płacimy należność (u nas 4mln Rp/os; trzeba dodać, że poza sezonem i tylko 3 osoby na łódce – cena rozkłada się w zależności od terminu i ilości osób) i żegnamy się z internetem.. Tak, tak moi Drodzy – najprawdziwsza dżungla, z brakiem nawet podstawowego zasięgu, a co dopiero sygnału LTE.
CZAS WYPŁYWAĆ
Organizator zabiera nas do portu, gdzie razem z bagażami wskakujemy na łódkę. Albo w zasadzie wielką łódź, która może pomieścić do 8 gości plus załogę. Na dzień dobry dostajemy informację, gdzie będziemy po kolei płynąć i jaki jest program dnia. A później pierwszy poczęstunek. Generalne na tych łodziach jedzenie nie znika ze stołu, tyle go jest. Na szczęście nic się nie marnuje – bo to, co nie zostanie zjedzone, jest później przerabiane na inny posiłek.
KTO Z NAMI PŁYNIE?
Na łódce poza nami są cztery osoby obsługi: przewodnik, kucharka, dwóch Panów od wszystkiego. Te cztery osoby dbają o to, abyśmy mieli jedzenie, żeby łódka zmieniała się w sypialnię, kiedy przychodzi noc, a nawet pilnuje, żeby było wesoło – przygrywając na gitarze i dowcipkując. Pan Szef jest przewodnikiem i to on wchodzi z nami do dżungli – zarówno na punkty obserwacji orangutanów, jak i na wieczorny trekking w poszukiwaniu tarantul. A przy okazji, podczas rejsu opowiada historie orangutanów, parku narodowego, czy indonezyjskich wierzeń i tradycji.
Nasza wycieczka odbyła się poza sezonem – byłyśmy jedną z kilku łodzi na rzece – jednak Pan Szef twierdzi, że w okresie wakacyjnym są tłumy. Jeżeli macie możliwość wyboru – wybierzcie termin poza sezonem.
PUNKT OBSERWACJI
Nasza wycieczka trwała 3 dni i obejmowała 4 punkty karmienia. Innymi słowy – 4 razy wysiadałyśmy z łódki, żeby po krótkim trekkingu w głąb lasu zająć miejsce na wyznaczonym terenie. Wszystkie wycieczki tropem orangutanów mają surowe restrykcje. Możesz oglądać, ale tak jakby cię tam nie było. Trzeba być cicho, nie jeść, nie śmiecić itd. Przy każdym punkcie obserwacji są szczegółowe informacje. Przewodnik zabiera nas tam w porze karmienia orangutanów, kiedy to pracownicy parku narodowego przynoszą orangutanom kukurydzę i banany.
PORA KARMIENIA
Pory karmienia odbywają się parę razy dziennie w różnych miejscach dżungli. Najczęściej witają tam matki z młodymi, ale zdarzają się też leniwe samce, które swoją obecnością na podeście dzielnie odstraszają młode orangutany.
Jak tłumaczył nam przewodnik – im mniej orangutanów w punkcie karmienia – tym lepiej. Jest to sygnał dla pracowników parku, że orangutany się usamodzielniły i już nie potrzebują jedzenia, gdyż potrafią je sobie same zapewnić. Co ciekawe pracownicy lokalni potrafią nazwać każdego orangutana, wiedzą jak ma na imię i ile ma lat, a także kto jest jego matką/dzieckiem!
Dla mnie ta sztuka była wyjątkowo ciężka – poza jedną, bardzo charakterystyczną rozbrykaną małpeczką – wszystkie orangutany wydawały się do siebie podobne.
DODATKOWE ATRAKCJE
Poza oglądaniem orangutanów możemy się wybrać na nocy trekking w poszukiwaniu tarantul. Wychodzimy w nocy w pełnym ubraniu, dostajemy czołówki (choć osobiście uważam, że lepiej byłoby przyzwyczaić oczy do ciemności) i idziemy. Nam akurat nie udało się znaleźć tarantuli, ale były nocne ptaki, żaby i robaczki o dziwnych kształtach, a także fluorescencyjne liście i korzenie drzew (to był efekt WOW – niestety bez dobrych zdjęć).
to są fluorescencyjne drzewa
WYCIECZKA, A NATURA
Można się zastanawiać, czy wchodzenie do dżungli i podążanie za orangutanami jest moralne, czy nie zaburza ich środowiska i nie rozleniwia. Z tego, co tłumaczył nam przewodnik, orangutany chcą się usamodzielniać i prędzej czy później to robią. A wtedy – odchodzą od punktu.
Wchodzić można tylko w wyznaczonych miejscach, specjalnie do tego przystosowanych. Nie wolno podążać innymi drogami – tam las jest naturalny i w miarę dziki. Dodatkowo, dzięki pieniądzom wydanym na wejściówki pracownicy mają fundusz na jedzenie dla orangutanów oraz w razie konieczności – leczenie.
Osobiście cieszę się, że byłam na wycieczce i nie mam poczucia zburzenia ekosystemu. Nasza łódka zachowywała wszystkie zasady odpowiedniego obcowania z naturą. Mam też świadomość, że moje pieniądze to także kukurydza i banany dla mniej usamodzielnionych orangutanów.
OBSZARY WYPALONE
Płynąc przez park narodowy widać miejsca niszczone, wypalone, wykarczowane. To efekt działalności bezmyślnych ludzi i wielkich przedsiębiorstw. Miejsce pod produkcję oleju palmowego i kłusownictwa. Mimo wielkich chęci są tu jeszcze miejsca, gdzie dla prostych ludzi liczy się tylko zysk, a nie dobro całości planety. Widać, że edukacja w tym zakresie idzie do przodu i miejmy nadzieję, że będzie coraz lepiej. A tymczasem róbmy wszystko, co możemy, aby zminimalizować szkody.
GARŚĆ PRZYDATNYCH INFORMACJI:
Jeżeli interesuje Was taka wycieczka, ja byłam na tej (3 dni, 2 noce) i szczerze polecam.
Przewodnik był na naprawdę wysokim poziomie i miał dużą wiedzę, a obsługa składała się z lokalnych pracowników wyspy.
Co zabrać?
Poza normalnymi rzeczami, które zawsze bierzecie:
wysokie buty,
koszulę przewiewną z długim rękawem,
długie spodnie,
coś na głowę,
coś ciepłego (w nocy robi się chłodniej, a komary gryzą),
silny repelent na komary (minimum 50%),
krem z filtrem.
Dobrze jest też wziąć książkę.
Jeżeli mamy, to dobry, długi obiektyw (orangutany szybko schodzą po jedzenie, a później wracają wysoko na drzewa).
Na łodzi macie zapewnione pełne posiłki, przekąski, napoje, moskitiery do spania, ręczniki do otarcia twarzy po trekkingu. Jest łazienka z ciepłą wodą pod prysznicem.
Nasza łódź była ekologiczna i nie spuszczali wody do rzeki (tak się czasami dzieje) ani nie wylewali tam pomyj po myciu naczyń. Wszystkich śmieci pozbyliśmy się po dobiciu do portu. [Brzmi to, jak oczywista rzecz, jednak w tych częściach świata czasami o tym nie pamiętają.]
Przyjęte jest także, aby dać napiwek dla obsługi łódki. My wyłożyłyśmy 50k Rp (ok.12 zł) każda, a załoga się tym podzieliła.
Mam nadzieję, że informację będą dla Was przydatne, jeżeli macie natomiast jakieś pytania – piszcie śmiało. A może ktoś z Was już odwiedził dżunglę i orangutany? Podzielcie się wrażeniami!
*Wyspa Borneo jest trzecią największą wyspą świata i należy do Malezji, Indonezji i Brunei.
Post nie jest sponsorowany.